sobota, 3 grudnia 2016

Zotter for chococholic - ciemna Belize 72 % i biała

Dzisiaj będzie na bogato! A to dlatego, że ziarna użyte do produkcji czekolady Belize 72 % są najdroższymi na świecie! Prawdę powiedziawszy teraz boję się próbować tej czekolady, bo jak nie posmakuje mi ciemna z najdroższych ziaren, to będzie znaczyło, że mam plebejskie podniebienie i powinnam raczej udać się po czekoladopodobne mikołaje do Bjedry. Zestaw For Chococholic zakupiłam, gdyż był w promocji, a że od dawna chciałam przetestować białą jak i czystą ciemną labooko od Zottera, było to dla mnie rozwiązanie idealne.
Zotter Belize 72 %
Mój nos jeszcze nie odzyskał stuprocentowej sprawności po przeziębieniu, jednak wyczułam silny i wytrawny aromat, który wydał mi się bardzo drzewny, a także przywodził na myśl whisky prosto z solidnej dębowej beczki, a gdzieś w tle do głosu dochodziły soczyste wiśnie (ale nie badziew w likierze z bombonierek, tylko takie świeżo zerwane z drzewa w przydomowym ogródku!). Smak... Po dość zdecydowanym zapachu był zaskakująco delikatny.Czekolada rozpuszcza się leniwie i tak..gładko, uwalniając subtelnie lekko goryczkowe, bardzo drewniane nuty. W tle delikatnie majaczy kwaskowość czerwonych owoców i jagody, których ulotny smak przypomniał mi czasy, gdy z rodziną zbierałam te owoce na rozpalonej słońcem polanie w górach, ale jak dla mnie i tak nad wszystkim dominuje takie "lekko nadpalone drewienko". Resztę czekolady zostawię sobie na później, być może wyczuję jeszcze coś ciekawego i będę edytować posta. Reasumując, Zotter Belize 72 % to przepyszna czekolada, ale nie zawładnęła mną na tyle, bym chciała do niej wracać. Myślę sobie jednak, że jest wręcz idealna, by zachęcić kogoś do obcowania ze światem kakao, bo nie przytłacza, ani nie zwala z nóg swoją mocą, ale właśnie w subtelny sposób zachęca do jego poznawania.



Pan Zotter na tej foci taki trochę kriper, lubiący pokazywać małym dzieciom kotki w piwnicy, czy coś xd






Zotter white chocolate

O tej czekoladzie marzyłam dniami i nocami od dawna. Kiedy wreszcie była moja i  zobaczyłam ją na własne oczy zdziwilam się, że jest tak niebiała jak na białą czekoladę. Po samym kolorze bardziej obstawiałabym karmelową. Na powierzchni próżno też szukać "piegów" z wanilii. W smaku jest błoga niczym domowy, ciepły budyń w zimowe popołudnie. I ten cynamon...idealnie przełamuje bardzo mleczną słodycz czekolady, bo tłuściutke mleko zdecydowanie tutaj dominuje. Ciężko się pogodzić z jej końcem, a jednoczesnie trudno się ograniczać podczas jedzenia tej czekolady, dlatego zniknęła w jakieś 20 minut :(

Ocena: Belize 8/10 White 10/10
Cena: 11 zł (TYLEWYGRAĆ)
Kupiłam: foodieshop24
Czy kupię ponownie: white czkokled na pewno <3

Przeglądając zottery w google grafice znalazłam dwa intrugujące smaki z zamierzchłych czasów "banana curry" i "tomatoe & olives", mam nadzieję, że kiedyś wrócą, a już wkrótce... czekolada serowa! Przygotujcie się psychicznie, ja też muszę.

niedziela, 13 listopada 2016

Ritter sport macadamia

Jako że spadł pierwszy śnieg może dzisiejsza recenzja powinna dotyczyć białej czekolady, ale nic z tego. Babcia wyciągnęła z szuflady swoją zdobycz z bazarku, a więc Ritter sport macadamia, zaś ja będąc na słodyczowym głodzie (a moze podświadomie pragnąc wyposażyć się w trochę tłuszczyku na nadchodzącą zimę, chociaż chyba w tej kwestii nie muszę się martwić zamarznięciem) natychmiast rozerwałam opakowanie, czego efektem jest ta recenzja.

Wreszcie znalazłam fotogeniczny stolig do zdjęć <3


 W sumie nie jestem fanką czekolad z orzechami. Sama z siebie nigdy takich nie kupuję, bo wydają mi się nudne. Ale jak babunia dała, to nie wypada odmówić, a jedynie grzecznie podziękować i wszamać. Kiedyś gdzieś obiła mi się o oczy w internetach recenzja tej czekolady. Pamiętam, że było coś o zasłodzeniu, zatęchych orzechach i starej margarynie xD Jednak kiedy rozerwałam sreberko tym większe było moje zdziwienie, bo poczułam wyjątkowo smakowity zapach śmietanki i czegoś w stylu Nutelli, bardzo delikatny i w ogóle mniam. A smak... kurcze, to smakuje trochę jak Bellarom z oreo, tylko bez oreo! Naprawdę, ta sama delikatna śmietanka! W ogóle nie jest tłusta, nie jest za słodka (piszę to po zjedzeniu połowy tabliczki na raz, więc to chyba o czymś świadczy (poza moim łakomstwem, rzecz jasna)), słodycz jest naprawdę bardzo nienachalna, wręcz nieśmiała.




Macadamia są dość miękkie, zęby wchodzą w nie niczym nóż w masło. W sumie chyba warto odnotować, że te orzechy wcześniej jadłam raz, więc za bardzo nie mam porównania, ale z czekoladą komponują się znakomicie i żadnych posmaków zatęchło piwnicznych się nie doszukałam. Rany, to jest tak pyszne, że nie mogę przestać jeść! Po moich ostatnich drastycznych doświadczeniach z Ritterem (cytrynowa maślanka - chyba przemilczę ta klęskę na blogu, bo żeby ją opisać musiałabym wrócić do reszty czekolady, a naprawdę wolałabym tego uniknąć) jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona. Może nie zostanę miłośniczką czekolad z orzechami, ale tej jednej jedynej stałam się naprawdę oddaną fanką i z chęcią zeżarłabym jeszcze jedną. Albo pięć.

Ocena:9/10
Cena: dostałam
Dorwałam: babunia dorwała na bazarku
Czy kupię ponownie: chętnie

czwartek, 3 listopada 2016

Czeskie słodycze

Czeskie słodycze to dla mnie nostalgiczny smak dzieciństwa. To wyprawy z babcią do czeskiego Cieszyna i zakupy w obskurnych sklepikach prowadzonych przez wietnamców. To wycieczki w góry, którym często towarzyszyła Studentska, dzięki której miałam siłę cisnąć do przodu na szlaku. Czeskie słodycze zawsze były za sprawą tych wszystkich miłych wspomnień przeze mnie idealizowane. Jeszcze do niedawna za każdym razem gdy przy okazji jakiejś wycieczki przekraczałam czeską lub słowacką granicę, to musiałam się obłowić w czeskie batoniki i czekolady. Te wszystkie dobre rzeczy jakie wiązały się ze zdobywaniem czeskich słodyczy sprawiały, że nawet najsłodsze czekolady i batoniki wpychałam w siebie z absolutną błogością wypisaną na twarzy. A teraz? Czy coś się zmieniło?
Mieszkałam w Czechach 3 miesiące. Przez ten czas czeskie słodycze były dla mnie na wyciągnięcie ręki i chyba trochę tego żałuję, bo przestały kojarzyć mi się jedynie z magicznym dzieciństwem i wycieczkami, a zaczęły z szarą codziennością, bo jakże może być inaczej, skoro zazwyczaj jadłam je na stołówce w czasie przerwy w pracy (albo w trakcie pracy, ukrywając się za jakąś szafą przed szefostwem xD)? Myślę, że mogę je teraz w miarę obiektywnie ocenić i przedstawić wam co warto, a czego nie warto kupować w Czechach.

Czekolady Orion:

Mają tyle wspaniałych smaków... Twarożek z jagodami, kokos z migdałami, kremowe orzechy laskowe, wanilia z czarnym bzem, włoski orzech, itepe itede. W dodatku kostki przedstawione na opakowaniach sprawiają, że naprawdę można się zaślinić i stracić zdrowy rozsądek postanawiając załadować wszystkie możliwe do koszyka. Ja na szczęście tak nie zrobiłam i miałam okazję spróbować jedynie dwóch. Pamiętam, że kiedyś się nimi zajadałam i naprawdę mi smakowały. A teraz... chyba zmniejszyła się moja tolerancja na cukier, albo po prostu skład tych czekolad się zepsuł, ale naprawdę nie da się tego jeść! Pierwszą, jaką próbowałam była (zdjęcia z internetów, bo nie chcialo mi sie) Kremova oriskova. Wzięłam ją, no bo przecież to kompozycja, ktora nie może nie smakować. Okazało się, że może. Smakowała strasznie sztucznie i mdląco tego stopnia, że dostałam mdłości po zjedzeniu jednego rządka, a potem pół dnia męczyłam się ze zgagą, przy czym zgagi po czekoladach nie mam praktycznie nigdy, mimo że to teoretycznie zakazane produkty dla osoby z IBS. Nie dało się w niej wyczuć żadnej kremowości, delikatności. Ot zwykła czekolada z kawałkami orzechów i jakimś tam margaryniastym nadzieniem. Byłam w szoku, toż to gorsze od Wedla!



Kolejną czekoladą, na którą się pokusiłam, chcąc dać szansę Orionowi (choć ciężko było mi go całkowicie nie przekreślić po smaku, którego w zasadzie nie powinno dać się zepsuć) była ciemna z waniliowym kremem i dżemem z czarnego bzu. Myślałam, że skoro ciemna, to przynajmniej nie będzie mnie ze słodyczy paliło w gardle jak w przypadku poprzedniczki. Sama czekolada nie jest zbyt wysokich lotów, ciemna z lekko białawym nalotem, gliniasta i smakująca starym tłuszczem. W nadzieniu waniliowym oczywiście nie uświadczymy posmaku wanilii, a czarny bez, który miał być najmocniejszym i najbardziej charakternym punktem czekolady w rzeczywistości jest lekko kwaskowatym dżemem, którego smak w sumie jest równie plastikowy jak cała reszta. Meh. Na tym skończyły się moje przygody z czekoladami Oriona. Chciałam się jeszcze szarpnąć na twarożek z jagodami, ale ta czekolada ma 300 g, więc gdyby okazała się równie paskudna jak pozostałe, chyba bym się popłakała nad nią, albo w akcie płynącej z głebi duszy dobroci poczęstowała nią niezbyt lubianych sąsiadów zza ściany, którzy bułgarskim disco, albo alko kłótniami nie dawali mi spać.

Studentska -  no dobra, tutaj jednak wciąż pozostaję bezkrytyczna, sentymenty wygrywają, biała to jedna z najlepszych czekolad na świecie, nawet rodzynki mi w niej nie przeszkadzają! Miałam okazję spróbować jeszcze wersji, której nie jadłam do tej pory czyli Duomix i była bardzo dobra, choć wolę czystą białą. Te czekolady się po protu kocha albo nienawidzi, raczej nie spotkałam się z kimś, kto miałby do Studentskich neutralny stosunek na zasadzie "nawet wporzo, można zjeść".

Sojovy suk- coś czym jestem totalnie urzeczona, coś niepowtarzalnego i czego nie da się skosztować nigdzie indziej! W zasadzie ciężko nawet opisać ten smak, konsystencję opisałabym jako podobną do marcepanu, ale na szczęście w smaku sojowej suce daleko do niego, uf. Naprawdę nie potrafię tego opisać, tego trzeba spróbować. Kolejna pozycja w stylu lov or hejt



Poza tym Czesi mają najlepsze wafelki na świecie! I największy ich wybór. Zauważyłam zwłaszcza ich słabość do kawowych słodyczy, np. pokaźna seria "Kavenky", w której znajdziemy smaki "latte", "espresso", "arabica", "cappuccino", "cappuccino skorice" (czyli cynamonowe), wszystkie są pyszne, z odpowiednio wyważoną słodyczą. Ale i tak najlepsza była Vesna, przełożona waniliowym kremem, która kojarzyła mi się z wafelkami jakimi zajadałam się na początku lat 90, a których smaku próżno szukać na polskich sklepowych półkach.


 Ten blog miał być dla mnie ćwiczeniem systematyczności, ale póki co systematycznie przypomina mi się o nim raz na kilka miesięcy, noł koment xD

niedziela, 10 lipca 2016

Zotter Ayurverdic Relaxation Treatment

Zotterów na blogu ciąg dalszy. Dzisiejszy jest pozycją na cześć indyjskiej medycyny ludowej, zajmującej się leczeniem wszystkich chorób począwszy od typowo fizycznych dolegliwości poprzez psychiczne, a na afrodyzjakach skończywszy. A muszę przyznać, że czekolada przyciągała mnie do siebie z mocą afrodyzjaku, gdyż kocham chałwę, przyprawy korzenne i daktyle. Sojowa kuwertura była zaś dla mnie kompletnie neutralna, prawdę powiedziawszy nie wiedziałam czego się spodziewać. Obawiałam się nieco o czekoladę, ponieważ po rozerwaniu sreberka widać było, że upały dały jej nieco w kość. W dodatku wierzch pokrył się białym nalotem. Zapach zwiastował jednak wycieczkę do bram korzennego raju. W smaku... o mamo, czysta rozkosz! Zawsze marzyłam o korzennej chałwie i ta czekolada właśnie tak smakuje! Połączenie daktyli i korzeni przywodzi mi też na myśl odległe wspomnienie świątecznej moczki robionej przez moją babcię (dla "goroli": nie, moczka nie ma nic wspólnego z moczem, to bożonarodzeniowa papka z piernika, suszonych owoców, orzechów, korzennych przypraw. Może nie wygląda zbyt apetycznie, ale jak wiadomo, wszystko co wygląda nieco "fekalnie" albo jak rzygi z patelni smakuje najlepiej). Chyba za sprawą anyżu wyczułam w całości delikatny posmak jakby ziołowych lekarstw. Ale w końcu to czekolada medyczna xD Generalnie to kolejna udana zotterowska kompozycja, acz w swej korzenności o wiele bardziej stonowana niż Namaste India. Tylko znów męczy mnie pytanie: czemu te tabliczki muszą być takie małe?! ;_;




Ocena: 10/10
Cena: 16 zł
Kupiłam: http://foodieshop24.pl/
Czy kupię ponownie: chciałabym

Soundtrack do jedzenia: https://www.youtube.com/watch?v=TqhOVY58zIo

czwartek, 23 czerwca 2016

Zotter Namaste India

Dzisiejszy post zacznę od tego, czego nienawidzę. Tzn, niewielkiej części, bo gdybym miała wymieniać wszystko, to od stukania w klawiaturę odpadłyby mi palce. Nienawidzę, kiedy na rozmowie o pracę tak jak dziś rzucają do mnie tekstem "niech nam pani opowie coś o sobie" albo "proszę nam opowiedzieć jakąś historię". Mam wtedy pustkę w głowie i właściwie to z trudem kojarzę jak się nazywam. Nienawidzę korpo.  Nienawidzę temperatury powyżej 20 stopni, a to co jest teraz, to po prostu piekło. Dobrze, że nie mam jakichś pokaźnych czekoladowych zapasów, bo serce by mi krwawiło widząc jak się roztapiają, a trzymanie ich w lodówce, by przesiąknęły aromatem jakiejś kiełbachy albo makreli nieszczególnie mnie kręci, jakkolwiek lubię kiełbachę i makrelę. Z moimi kilkoma Zotterkami i jeszcze paroma tabliczkami poradziłam sobie w ten sposób, że schowałam je do papierowej torby z tally wejl i wsadziłam w ciemne i w miarę chłodne miejsce między fotelem, a ścianą. To miejsce ma też swoje inne plusy, bowiem nie sięga tam mój młodszy brat. A duet: destrukcyjne zapędy mojego 3 letniego brata plus moje czekolady to kolejna rzecz której nienawidzę. Kiedy zamówione Zottery dotarły do mnie, akurat nie było mnie w domu. Pech chciał, że mój brat dorwał się do paczki, a potem próbował dorwać się do czekolad. Efekt macie poniżej ;_; Na szczęście zanim zdążył skosztować zainterweniowała mama i uratowała moją Namaste India przed ostateczną zagładą.



;____________;



Te warstwyyyyyyyyyyy <33333 To najbardziej fotogeniczna czekolada, jaką jadłam.


Namaste India swoim zapachem przywodzi mi na myśl kilka rzeczy: pachnie nieco jak lekarstwo, jak sklep zielarski, jak czeska bylinkova Kofola, zapach jest orzeźwiający niczym aromat świeżo skoszonej trawy (nie wiem, skąd takie skojarzenie, może słońce mi przygrzało już nieco za bardzo xD), zapowiada wyrafinowaną słodycz, wyraźnie czuć kardamon i imbir i... w ogóle nie czuć alkoholu, a właśnie obawiałam się, że będzie pachniała bombonierkowo. Zapach powinien doprowadzić do orgazmu każdego miłośnika przypraw korzennych. Gdzies w tle plącze się też nutka cytrusów.
Pierwszy gryz najpierw zalewa usta falą karmelowej słodkości, czuć kokos, moc stopniowo wzrasta by ostatecznie eksplodować w gardle ostrością chilli i korzeni! Jakie to pyszne, Nie wiem, czy jest taka miękka, bo taka być powinna, czy to przez ciepło. Na zdjęciach z internetów (które oczywiście miałam w moim fapfolderze) równiez wyglądala dość miękko. Kakao momentami wychodzi na pierwszy plan, ale generalnie pierwsze skrzypce gra tutaj cytrusowo korzenny kokos. Alkoholu w ogóle nie czuć w smaku, może jedynie to ten efekt rozgrzewający? Co do samej karmelowej czekolady...  po oddzieleniu jej od reszty wyczułam, że jest przesiąknięta korzeniami i ma mocno ziołowy posmak, taki nieco... kojarzący się z mieszanką herbacianą na masalę ze sklepu z herbatami. Jednocześnie jest słodka, śmietankowa i idealnie krówkowa. Karmelowa sprawia, że cała kompozycja nieco łagodnieje, trzyma w ryzach całość, bo kiedy odkroiłam jej warstwę z wierzchu i zjadłam samo nadzienie, to aż brakło mi tchu. Z chęcią spróbowałabym czystej karmelowej. Ogólnie bałam się, że czekolada mi zwietrzeje, bo 2 dni leżała bez papierkowego opakowania zanim się do niej dobrałam, ale nic z tych rzeczy, tak wyrazistej i intensywnej czekolady nie jadłam nigdy...
Ach, Namaste India jest tak cudownym doznaniem, że chyba zjem ją za jednym posiedzeniem. Jestem spełniona, bo można ją jeść, jeść i jeść i nie ma żadnego zasłodzenia. Powiedziałabym wręcz, że to wybitnie niesłodka czekolada. Wcześniej próbowałam już kilku Zotterów, ale były to raczej warianty podczas jedzenia których nie wychodziłam ze swojej czekoladowej strefy komfortu, Ta czekolada zaś jest dziełem sztuki, naprawdę.

Ocena:10/10
Cena: 16 zł
Dorwałam:http://foodieshop24.pl/
Czy kupie ponownie: Jest tyle Zotterów do spróbowania... ale tak, kupię ponownie! :D


Muzyczka: https://www.youtube.com/watch?v=cxPy43Xn9Gk A w sumie polecam całą płytę, bo jest super!

piątek, 10 czerwca 2016

Dolfin hot masala

Najpierw masa, potem masa  rzeźba. A co może być lepszego do robienia masy niż czekolada z MASAlą? hehehe, czasem nie mogę się powstrzymać, sory.
Uwielbiam czekolady Dolfina. Uwielbiam je za smak, za dodatki, no i za piękne opakowania.  Eleganckie, stonowane, trochę retro, kopertowe i z cudowną grafiką. Czuć powiew luksusu, zdecydowanie. Bohaterkę dzisiejszej recenzji po raz pierwszy jadłam trzy lata temu i wtedy wydała mi sie za bardzo "curry" i trochę jak kostka rosołowa. I średnio mi smakowała. A może dlatego, że była to pierwsza czekolada jedzona po chyba miesięcznym rozstroju żołądka? Od dłuższego czasu miałam ochotę jednak do niej wrócić, bo przyprawy korzenne kocham miłością bezgraniczną, ale niestety zniknęła z Almy. I kiedy straciłam nadzieję, że jeszcze ją tam zobaczę, znalazłam na półce chyba z 20 sztuk :D Bez zastanowienia (jak zwykle) chwyciłam jedną z nich i poszłam do kasy. Po powrocie do domu z bólem serca rozerwałam kopertę, w środku znajdując informację, że czekolada tworzona jest z pasją (cóż za oryginalny frazes xd). Rozerwałam folię, w którą opakowana jest czekolada, z równie wielkim  bólem serca, bo małe dzbanuszki, młynki do pieprzu, imbir i grafiki ciasteczek speculoos są bardzo urocze.





 Mój nos zaatakował silny aromat przypraw korzennych, w których wydawał się dominować imbir. Zauważyłam, że samą czekoladę można jeść na dwa sposoby. Albo pozwolić jej się leniwie rozpuszczać na języku, pozwalając jej na uwolnienie rozgrzewającego aromatu przypraw, przenoszącego nas do dusznych od woni korzennych kadzideł indyjskich pałaców, albo rozgryzać, a wtedy kawałeczki przypraw wręcz powalają swoją pikanterią, zwłaszcza kiedy akurat trafi się zębem na pieprz. Cudowne doznania!  Poza ogromem przypraw czuć także silną kakaowość i to, że sama czekolada jest naprawdę wysokiej jakości. Mogłabym jeść ją bez końca. Jestem przekonana, że nie każdemu mogłaby smakować, bo jednak pieprz daje trochę po gardle i chyba przeciętny zjadacz Milki jest gotów na takie atrakcje. Ja jednak jestem pewna, że wrócę do Almy by zrobić zapas. A już niebawem czeka mnie więcej indyjskich doznań, bo właśnie wędruje do mnie zotterowska Namaste India <3

Ocena:10/10
Cena: 9,99 zł
Dorwałam: Alma
Czy kupię ponownie: taktaktak

Muzyczka: https://www.youtube.com/watch?v=Bag1gUxuU0g

niedziela, 5 czerwca 2016

Surovital - ciemna z jagodami goji i nibsami

Na bohaterkę dzisiejszej recenzji skusiłam się, bo co tu dużo mówić, wygląda tak, że ciężko się nie zaślinić.



Zapach czekolady okazał się być jednak równie subtelny co cios glanem w twarz. I równie bolesny dla mnie. Czekolada pachniała niczym Mon cheri, albo o zgrozo jakieś najtańsze czekoladki wypełnione likierem wiśniowym. Wachałam ją naprawdę długo, ale nic się nie zmieniało, poza tym że zapach alkoholu zmieszanego z wiśniami stawał się coraz intensywniejszy. Przypomniały mi się nawet wszystkie tanie winiacze jakie piłam w czasach młodości ;_; Postanowiłam jej spróbować, zapach przecież często bywa zwodniczy. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie próbowałam, to na pewno.  Likierowe nuty dalej w niej pobrzmiewały, niby była gorzka, ale jednocześnie dziwnie słodka w taki właśnie likierowy sposób, mdląco wręcz. Nibsy były największą atrakcją w czekoladzie, rozgryzienie ich uwalniało falę orzechowego posmaku. Jagody goji tłumiły likierowy posmak i kiedy trafiałam na fragment najobficiej posypany nibsami i z solidną porcją jagody, to robiło się nawet całkiem smacznie. W pierwszym podejściu czekolada była dla mnie paskudna, zastanawiałam się co zrobić z resztą, bo nie przewidywałam, że będę w stanie ją zjeść. Właściwie to musiałam po niej przepłukać usta i zagryźć mleczną Milką XD Na swoje ofiary upatrzyłam chłopaka i jego mamę, których nie musiałam zbyt długo przekonywać, bo czekolada wizualnie bardzo im się podobała. Ich wrażenia były podobne do moich. Na jednej kostce się skończyło. Byłam zmuszona zjeść resztę sama i muszę przyznać, że z każdą kolejną kostką jakoś nieco lepiej odbierałam tą czekoladę, wydawała mi się mniej likierowa, a na pierwszy plan wychodziła gorzkość i orzechowość płynąca z nibsów, nie mdliło mnie już (hmmm, coś tu jest nie tak,  przeciez w ogóle nie powinnam uważać za sukces tego, że nie mdliło mnie przy jedzeniu czegoś xD) ale wciąż nie zostanę fanką Surovital. Właściwie to nie planuję kupować więcej ich czekolad. A nawet boję się sięgać po ciemne czekolady za jej sprawą. Ktoś poleci coś dobrego o wysokiej zawartości kakao, co pomoże przełamać moją traumę?

Muzyczka: https://www.youtube.com/watch?v=4hhG2iPfBjU

Ocena: 3/10
Cena: 10,50 zł
Dorwałam: Zielona spiżarnia
Czy kupię ponownie: Nie jestem aż taką masochistką