sobota, 3 grudnia 2016

Zotter for chococholic - ciemna Belize 72 % i biała

Dzisiaj będzie na bogato! A to dlatego, że ziarna użyte do produkcji czekolady Belize 72 % są najdroższymi na świecie! Prawdę powiedziawszy teraz boję się próbować tej czekolady, bo jak nie posmakuje mi ciemna z najdroższych ziaren, to będzie znaczyło, że mam plebejskie podniebienie i powinnam raczej udać się po czekoladopodobne mikołaje do Bjedry. Zestaw For Chococholic zakupiłam, gdyż był w promocji, a że od dawna chciałam przetestować białą jak i czystą ciemną labooko od Zottera, było to dla mnie rozwiązanie idealne.
Zotter Belize 72 %
Mój nos jeszcze nie odzyskał stuprocentowej sprawności po przeziębieniu, jednak wyczułam silny i wytrawny aromat, który wydał mi się bardzo drzewny, a także przywodził na myśl whisky prosto z solidnej dębowej beczki, a gdzieś w tle do głosu dochodziły soczyste wiśnie (ale nie badziew w likierze z bombonierek, tylko takie świeżo zerwane z drzewa w przydomowym ogródku!). Smak... Po dość zdecydowanym zapachu był zaskakująco delikatny.Czekolada rozpuszcza się leniwie i tak..gładko, uwalniając subtelnie lekko goryczkowe, bardzo drewniane nuty. W tle delikatnie majaczy kwaskowość czerwonych owoców i jagody, których ulotny smak przypomniał mi czasy, gdy z rodziną zbierałam te owoce na rozpalonej słońcem polanie w górach, ale jak dla mnie i tak nad wszystkim dominuje takie "lekko nadpalone drewienko". Resztę czekolady zostawię sobie na później, być może wyczuję jeszcze coś ciekawego i będę edytować posta. Reasumując, Zotter Belize 72 % to przepyszna czekolada, ale nie zawładnęła mną na tyle, bym chciała do niej wracać. Myślę sobie jednak, że jest wręcz idealna, by zachęcić kogoś do obcowania ze światem kakao, bo nie przytłacza, ani nie zwala z nóg swoją mocą, ale właśnie w subtelny sposób zachęca do jego poznawania.



Pan Zotter na tej foci taki trochę kriper, lubiący pokazywać małym dzieciom kotki w piwnicy, czy coś xd






Zotter white chocolate

O tej czekoladzie marzyłam dniami i nocami od dawna. Kiedy wreszcie była moja i  zobaczyłam ją na własne oczy zdziwilam się, że jest tak niebiała jak na białą czekoladę. Po samym kolorze bardziej obstawiałabym karmelową. Na powierzchni próżno też szukać "piegów" z wanilii. W smaku jest błoga niczym domowy, ciepły budyń w zimowe popołudnie. I ten cynamon...idealnie przełamuje bardzo mleczną słodycz czekolady, bo tłuściutke mleko zdecydowanie tutaj dominuje. Ciężko się pogodzić z jej końcem, a jednoczesnie trudno się ograniczać podczas jedzenia tej czekolady, dlatego zniknęła w jakieś 20 minut :(

Ocena: Belize 8/10 White 10/10
Cena: 11 zł (TYLEWYGRAĆ)
Kupiłam: foodieshop24
Czy kupię ponownie: white czkokled na pewno <3

Przeglądając zottery w google grafice znalazłam dwa intrugujące smaki z zamierzchłych czasów "banana curry" i "tomatoe & olives", mam nadzieję, że kiedyś wrócą, a już wkrótce... czekolada serowa! Przygotujcie się psychicznie, ja też muszę.

niedziela, 13 listopada 2016

Ritter sport macadamia

Jako że spadł pierwszy śnieg może dzisiejsza recenzja powinna dotyczyć białej czekolady, ale nic z tego. Babcia wyciągnęła z szuflady swoją zdobycz z bazarku, a więc Ritter sport macadamia, zaś ja będąc na słodyczowym głodzie (a moze podświadomie pragnąc wyposażyć się w trochę tłuszczyku na nadchodzącą zimę, chociaż chyba w tej kwestii nie muszę się martwić zamarznięciem) natychmiast rozerwałam opakowanie, czego efektem jest ta recenzja.

Wreszcie znalazłam fotogeniczny stolig do zdjęć <3


 W sumie nie jestem fanką czekolad z orzechami. Sama z siebie nigdy takich nie kupuję, bo wydają mi się nudne. Ale jak babunia dała, to nie wypada odmówić, a jedynie grzecznie podziękować i wszamać. Kiedyś gdzieś obiła mi się o oczy w internetach recenzja tej czekolady. Pamiętam, że było coś o zasłodzeniu, zatęchych orzechach i starej margarynie xD Jednak kiedy rozerwałam sreberko tym większe było moje zdziwienie, bo poczułam wyjątkowo smakowity zapach śmietanki i czegoś w stylu Nutelli, bardzo delikatny i w ogóle mniam. A smak... kurcze, to smakuje trochę jak Bellarom z oreo, tylko bez oreo! Naprawdę, ta sama delikatna śmietanka! W ogóle nie jest tłusta, nie jest za słodka (piszę to po zjedzeniu połowy tabliczki na raz, więc to chyba o czymś świadczy (poza moim łakomstwem, rzecz jasna)), słodycz jest naprawdę bardzo nienachalna, wręcz nieśmiała.




Macadamia są dość miękkie, zęby wchodzą w nie niczym nóż w masło. W sumie chyba warto odnotować, że te orzechy wcześniej jadłam raz, więc za bardzo nie mam porównania, ale z czekoladą komponują się znakomicie i żadnych posmaków zatęchło piwnicznych się nie doszukałam. Rany, to jest tak pyszne, że nie mogę przestać jeść! Po moich ostatnich drastycznych doświadczeniach z Ritterem (cytrynowa maślanka - chyba przemilczę ta klęskę na blogu, bo żeby ją opisać musiałabym wrócić do reszty czekolady, a naprawdę wolałabym tego uniknąć) jestem naprawdę pozytywnie zaskoczona. Może nie zostanę miłośniczką czekolad z orzechami, ale tej jednej jedynej stałam się naprawdę oddaną fanką i z chęcią zeżarłabym jeszcze jedną. Albo pięć.

Ocena:9/10
Cena: dostałam
Dorwałam: babunia dorwała na bazarku
Czy kupię ponownie: chętnie

czwartek, 3 listopada 2016

Czeskie słodycze

Czeskie słodycze to dla mnie nostalgiczny smak dzieciństwa. To wyprawy z babcią do czeskiego Cieszyna i zakupy w obskurnych sklepikach prowadzonych przez wietnamców. To wycieczki w góry, którym często towarzyszyła Studentska, dzięki której miałam siłę cisnąć do przodu na szlaku. Czeskie słodycze zawsze były za sprawą tych wszystkich miłych wspomnień przeze mnie idealizowane. Jeszcze do niedawna za każdym razem gdy przy okazji jakiejś wycieczki przekraczałam czeską lub słowacką granicę, to musiałam się obłowić w czeskie batoniki i czekolady. Te wszystkie dobre rzeczy jakie wiązały się ze zdobywaniem czeskich słodyczy sprawiały, że nawet najsłodsze czekolady i batoniki wpychałam w siebie z absolutną błogością wypisaną na twarzy. A teraz? Czy coś się zmieniło?
Mieszkałam w Czechach 3 miesiące. Przez ten czas czeskie słodycze były dla mnie na wyciągnięcie ręki i chyba trochę tego żałuję, bo przestały kojarzyć mi się jedynie z magicznym dzieciństwem i wycieczkami, a zaczęły z szarą codziennością, bo jakże może być inaczej, skoro zazwyczaj jadłam je na stołówce w czasie przerwy w pracy (albo w trakcie pracy, ukrywając się za jakąś szafą przed szefostwem xD)? Myślę, że mogę je teraz w miarę obiektywnie ocenić i przedstawić wam co warto, a czego nie warto kupować w Czechach.

Czekolady Orion:

Mają tyle wspaniałych smaków... Twarożek z jagodami, kokos z migdałami, kremowe orzechy laskowe, wanilia z czarnym bzem, włoski orzech, itepe itede. W dodatku kostki przedstawione na opakowaniach sprawiają, że naprawdę można się zaślinić i stracić zdrowy rozsądek postanawiając załadować wszystkie możliwe do koszyka. Ja na szczęście tak nie zrobiłam i miałam okazję spróbować jedynie dwóch. Pamiętam, że kiedyś się nimi zajadałam i naprawdę mi smakowały. A teraz... chyba zmniejszyła się moja tolerancja na cukier, albo po prostu skład tych czekolad się zepsuł, ale naprawdę nie da się tego jeść! Pierwszą, jaką próbowałam była (zdjęcia z internetów, bo nie chcialo mi sie) Kremova oriskova. Wzięłam ją, no bo przecież to kompozycja, ktora nie może nie smakować. Okazało się, że może. Smakowała strasznie sztucznie i mdląco tego stopnia, że dostałam mdłości po zjedzeniu jednego rządka, a potem pół dnia męczyłam się ze zgagą, przy czym zgagi po czekoladach nie mam praktycznie nigdy, mimo że to teoretycznie zakazane produkty dla osoby z IBS. Nie dało się w niej wyczuć żadnej kremowości, delikatności. Ot zwykła czekolada z kawałkami orzechów i jakimś tam margaryniastym nadzieniem. Byłam w szoku, toż to gorsze od Wedla!



Kolejną czekoladą, na którą się pokusiłam, chcąc dać szansę Orionowi (choć ciężko było mi go całkowicie nie przekreślić po smaku, którego w zasadzie nie powinno dać się zepsuć) była ciemna z waniliowym kremem i dżemem z czarnego bzu. Myślałam, że skoro ciemna, to przynajmniej nie będzie mnie ze słodyczy paliło w gardle jak w przypadku poprzedniczki. Sama czekolada nie jest zbyt wysokich lotów, ciemna z lekko białawym nalotem, gliniasta i smakująca starym tłuszczem. W nadzieniu waniliowym oczywiście nie uświadczymy posmaku wanilii, a czarny bez, który miał być najmocniejszym i najbardziej charakternym punktem czekolady w rzeczywistości jest lekko kwaskowatym dżemem, którego smak w sumie jest równie plastikowy jak cała reszta. Meh. Na tym skończyły się moje przygody z czekoladami Oriona. Chciałam się jeszcze szarpnąć na twarożek z jagodami, ale ta czekolada ma 300 g, więc gdyby okazała się równie paskudna jak pozostałe, chyba bym się popłakała nad nią, albo w akcie płynącej z głebi duszy dobroci poczęstowała nią niezbyt lubianych sąsiadów zza ściany, którzy bułgarskim disco, albo alko kłótniami nie dawali mi spać.

Studentska -  no dobra, tutaj jednak wciąż pozostaję bezkrytyczna, sentymenty wygrywają, biała to jedna z najlepszych czekolad na świecie, nawet rodzynki mi w niej nie przeszkadzają! Miałam okazję spróbować jeszcze wersji, której nie jadłam do tej pory czyli Duomix i była bardzo dobra, choć wolę czystą białą. Te czekolady się po protu kocha albo nienawidzi, raczej nie spotkałam się z kimś, kto miałby do Studentskich neutralny stosunek na zasadzie "nawet wporzo, można zjeść".

Sojovy suk- coś czym jestem totalnie urzeczona, coś niepowtarzalnego i czego nie da się skosztować nigdzie indziej! W zasadzie ciężko nawet opisać ten smak, konsystencję opisałabym jako podobną do marcepanu, ale na szczęście w smaku sojowej suce daleko do niego, uf. Naprawdę nie potrafię tego opisać, tego trzeba spróbować. Kolejna pozycja w stylu lov or hejt



Poza tym Czesi mają najlepsze wafelki na świecie! I największy ich wybór. Zauważyłam zwłaszcza ich słabość do kawowych słodyczy, np. pokaźna seria "Kavenky", w której znajdziemy smaki "latte", "espresso", "arabica", "cappuccino", "cappuccino skorice" (czyli cynamonowe), wszystkie są pyszne, z odpowiednio wyważoną słodyczą. Ale i tak najlepsza była Vesna, przełożona waniliowym kremem, która kojarzyła mi się z wafelkami jakimi zajadałam się na początku lat 90, a których smaku próżno szukać na polskich sklepowych półkach.


 Ten blog miał być dla mnie ćwiczeniem systematyczności, ale póki co systematycznie przypomina mi się o nim raz na kilka miesięcy, noł koment xD

niedziela, 10 lipca 2016

Zotter Ayurverdic Relaxation Treatment

Zotterów na blogu ciąg dalszy. Dzisiejszy jest pozycją na cześć indyjskiej medycyny ludowej, zajmującej się leczeniem wszystkich chorób począwszy od typowo fizycznych dolegliwości poprzez psychiczne, a na afrodyzjakach skończywszy. A muszę przyznać, że czekolada przyciągała mnie do siebie z mocą afrodyzjaku, gdyż kocham chałwę, przyprawy korzenne i daktyle. Sojowa kuwertura była zaś dla mnie kompletnie neutralna, prawdę powiedziawszy nie wiedziałam czego się spodziewać. Obawiałam się nieco o czekoladę, ponieważ po rozerwaniu sreberka widać było, że upały dały jej nieco w kość. W dodatku wierzch pokrył się białym nalotem. Zapach zwiastował jednak wycieczkę do bram korzennego raju. W smaku... o mamo, czysta rozkosz! Zawsze marzyłam o korzennej chałwie i ta czekolada właśnie tak smakuje! Połączenie daktyli i korzeni przywodzi mi też na myśl odległe wspomnienie świątecznej moczki robionej przez moją babcię (dla "goroli": nie, moczka nie ma nic wspólnego z moczem, to bożonarodzeniowa papka z piernika, suszonych owoców, orzechów, korzennych przypraw. Może nie wygląda zbyt apetycznie, ale jak wiadomo, wszystko co wygląda nieco "fekalnie" albo jak rzygi z patelni smakuje najlepiej). Chyba za sprawą anyżu wyczułam w całości delikatny posmak jakby ziołowych lekarstw. Ale w końcu to czekolada medyczna xD Generalnie to kolejna udana zotterowska kompozycja, acz w swej korzenności o wiele bardziej stonowana niż Namaste India. Tylko znów męczy mnie pytanie: czemu te tabliczki muszą być takie małe?! ;_;




Ocena: 10/10
Cena: 16 zł
Kupiłam: http://foodieshop24.pl/
Czy kupię ponownie: chciałabym

Soundtrack do jedzenia: https://www.youtube.com/watch?v=TqhOVY58zIo

czwartek, 23 czerwca 2016

Zotter Namaste India

Dzisiejszy post zacznę od tego, czego nienawidzę. Tzn, niewielkiej części, bo gdybym miała wymieniać wszystko, to od stukania w klawiaturę odpadłyby mi palce. Nienawidzę, kiedy na rozmowie o pracę tak jak dziś rzucają do mnie tekstem "niech nam pani opowie coś o sobie" albo "proszę nam opowiedzieć jakąś historię". Mam wtedy pustkę w głowie i właściwie to z trudem kojarzę jak się nazywam. Nienawidzę korpo.  Nienawidzę temperatury powyżej 20 stopni, a to co jest teraz, to po prostu piekło. Dobrze, że nie mam jakichś pokaźnych czekoladowych zapasów, bo serce by mi krwawiło widząc jak się roztapiają, a trzymanie ich w lodówce, by przesiąknęły aromatem jakiejś kiełbachy albo makreli nieszczególnie mnie kręci, jakkolwiek lubię kiełbachę i makrelę. Z moimi kilkoma Zotterkami i jeszcze paroma tabliczkami poradziłam sobie w ten sposób, że schowałam je do papierowej torby z tally wejl i wsadziłam w ciemne i w miarę chłodne miejsce między fotelem, a ścianą. To miejsce ma też swoje inne plusy, bowiem nie sięga tam mój młodszy brat. A duet: destrukcyjne zapędy mojego 3 letniego brata plus moje czekolady to kolejna rzecz której nienawidzę. Kiedy zamówione Zottery dotarły do mnie, akurat nie było mnie w domu. Pech chciał, że mój brat dorwał się do paczki, a potem próbował dorwać się do czekolad. Efekt macie poniżej ;_; Na szczęście zanim zdążył skosztować zainterweniowała mama i uratowała moją Namaste India przed ostateczną zagładą.



;____________;



Te warstwyyyyyyyyyyy <33333 To najbardziej fotogeniczna czekolada, jaką jadłam.


Namaste India swoim zapachem przywodzi mi na myśl kilka rzeczy: pachnie nieco jak lekarstwo, jak sklep zielarski, jak czeska bylinkova Kofola, zapach jest orzeźwiający niczym aromat świeżo skoszonej trawy (nie wiem, skąd takie skojarzenie, może słońce mi przygrzało już nieco za bardzo xD), zapowiada wyrafinowaną słodycz, wyraźnie czuć kardamon i imbir i... w ogóle nie czuć alkoholu, a właśnie obawiałam się, że będzie pachniała bombonierkowo. Zapach powinien doprowadzić do orgazmu każdego miłośnika przypraw korzennych. Gdzies w tle plącze się też nutka cytrusów.
Pierwszy gryz najpierw zalewa usta falą karmelowej słodkości, czuć kokos, moc stopniowo wzrasta by ostatecznie eksplodować w gardle ostrością chilli i korzeni! Jakie to pyszne, Nie wiem, czy jest taka miękka, bo taka być powinna, czy to przez ciepło. Na zdjęciach z internetów (które oczywiście miałam w moim fapfolderze) równiez wyglądala dość miękko. Kakao momentami wychodzi na pierwszy plan, ale generalnie pierwsze skrzypce gra tutaj cytrusowo korzenny kokos. Alkoholu w ogóle nie czuć w smaku, może jedynie to ten efekt rozgrzewający? Co do samej karmelowej czekolady...  po oddzieleniu jej od reszty wyczułam, że jest przesiąknięta korzeniami i ma mocno ziołowy posmak, taki nieco... kojarzący się z mieszanką herbacianą na masalę ze sklepu z herbatami. Jednocześnie jest słodka, śmietankowa i idealnie krówkowa. Karmelowa sprawia, że cała kompozycja nieco łagodnieje, trzyma w ryzach całość, bo kiedy odkroiłam jej warstwę z wierzchu i zjadłam samo nadzienie, to aż brakło mi tchu. Z chęcią spróbowałabym czystej karmelowej. Ogólnie bałam się, że czekolada mi zwietrzeje, bo 2 dni leżała bez papierkowego opakowania zanim się do niej dobrałam, ale nic z tych rzeczy, tak wyrazistej i intensywnej czekolady nie jadłam nigdy...
Ach, Namaste India jest tak cudownym doznaniem, że chyba zjem ją za jednym posiedzeniem. Jestem spełniona, bo można ją jeść, jeść i jeść i nie ma żadnego zasłodzenia. Powiedziałabym wręcz, że to wybitnie niesłodka czekolada. Wcześniej próbowałam już kilku Zotterów, ale były to raczej warianty podczas jedzenia których nie wychodziłam ze swojej czekoladowej strefy komfortu, Ta czekolada zaś jest dziełem sztuki, naprawdę.

Ocena:10/10
Cena: 16 zł
Dorwałam:http://foodieshop24.pl/
Czy kupie ponownie: Jest tyle Zotterów do spróbowania... ale tak, kupię ponownie! :D


Muzyczka: https://www.youtube.com/watch?v=cxPy43Xn9Gk A w sumie polecam całą płytę, bo jest super!

piątek, 10 czerwca 2016

Dolfin hot masala

Najpierw masa, potem masa  rzeźba. A co może być lepszego do robienia masy niż czekolada z MASAlą? hehehe, czasem nie mogę się powstrzymać, sory.
Uwielbiam czekolady Dolfina. Uwielbiam je za smak, za dodatki, no i za piękne opakowania.  Eleganckie, stonowane, trochę retro, kopertowe i z cudowną grafiką. Czuć powiew luksusu, zdecydowanie. Bohaterkę dzisiejszej recenzji po raz pierwszy jadłam trzy lata temu i wtedy wydała mi sie za bardzo "curry" i trochę jak kostka rosołowa. I średnio mi smakowała. A może dlatego, że była to pierwsza czekolada jedzona po chyba miesięcznym rozstroju żołądka? Od dłuższego czasu miałam ochotę jednak do niej wrócić, bo przyprawy korzenne kocham miłością bezgraniczną, ale niestety zniknęła z Almy. I kiedy straciłam nadzieję, że jeszcze ją tam zobaczę, znalazłam na półce chyba z 20 sztuk :D Bez zastanowienia (jak zwykle) chwyciłam jedną z nich i poszłam do kasy. Po powrocie do domu z bólem serca rozerwałam kopertę, w środku znajdując informację, że czekolada tworzona jest z pasją (cóż za oryginalny frazes xd). Rozerwałam folię, w którą opakowana jest czekolada, z równie wielkim  bólem serca, bo małe dzbanuszki, młynki do pieprzu, imbir i grafiki ciasteczek speculoos są bardzo urocze.





 Mój nos zaatakował silny aromat przypraw korzennych, w których wydawał się dominować imbir. Zauważyłam, że samą czekoladę można jeść na dwa sposoby. Albo pozwolić jej się leniwie rozpuszczać na języku, pozwalając jej na uwolnienie rozgrzewającego aromatu przypraw, przenoszącego nas do dusznych od woni korzennych kadzideł indyjskich pałaców, albo rozgryzać, a wtedy kawałeczki przypraw wręcz powalają swoją pikanterią, zwłaszcza kiedy akurat trafi się zębem na pieprz. Cudowne doznania!  Poza ogromem przypraw czuć także silną kakaowość i to, że sama czekolada jest naprawdę wysokiej jakości. Mogłabym jeść ją bez końca. Jestem przekonana, że nie każdemu mogłaby smakować, bo jednak pieprz daje trochę po gardle i chyba przeciętny zjadacz Milki jest gotów na takie atrakcje. Ja jednak jestem pewna, że wrócę do Almy by zrobić zapas. A już niebawem czeka mnie więcej indyjskich doznań, bo właśnie wędruje do mnie zotterowska Namaste India <3

Ocena:10/10
Cena: 9,99 zł
Dorwałam: Alma
Czy kupię ponownie: taktaktak

Muzyczka: https://www.youtube.com/watch?v=Bag1gUxuU0g

niedziela, 5 czerwca 2016

Surovital - ciemna z jagodami goji i nibsami

Na bohaterkę dzisiejszej recenzji skusiłam się, bo co tu dużo mówić, wygląda tak, że ciężko się nie zaślinić.



Zapach czekolady okazał się być jednak równie subtelny co cios glanem w twarz. I równie bolesny dla mnie. Czekolada pachniała niczym Mon cheri, albo o zgrozo jakieś najtańsze czekoladki wypełnione likierem wiśniowym. Wachałam ją naprawdę długo, ale nic się nie zmieniało, poza tym że zapach alkoholu zmieszanego z wiśniami stawał się coraz intensywniejszy. Przypomniały mi się nawet wszystkie tanie winiacze jakie piłam w czasach młodości ;_; Postanowiłam jej spróbować, zapach przecież często bywa zwodniczy. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie próbowałam, to na pewno.  Likierowe nuty dalej w niej pobrzmiewały, niby była gorzka, ale jednocześnie dziwnie słodka w taki właśnie likierowy sposób, mdląco wręcz. Nibsy były największą atrakcją w czekoladzie, rozgryzienie ich uwalniało falę orzechowego posmaku. Jagody goji tłumiły likierowy posmak i kiedy trafiałam na fragment najobficiej posypany nibsami i z solidną porcją jagody, to robiło się nawet całkiem smacznie. W pierwszym podejściu czekolada była dla mnie paskudna, zastanawiałam się co zrobić z resztą, bo nie przewidywałam, że będę w stanie ją zjeść. Właściwie to musiałam po niej przepłukać usta i zagryźć mleczną Milką XD Na swoje ofiary upatrzyłam chłopaka i jego mamę, których nie musiałam zbyt długo przekonywać, bo czekolada wizualnie bardzo im się podobała. Ich wrażenia były podobne do moich. Na jednej kostce się skończyło. Byłam zmuszona zjeść resztę sama i muszę przyznać, że z każdą kolejną kostką jakoś nieco lepiej odbierałam tą czekoladę, wydawała mi się mniej likierowa, a na pierwszy plan wychodziła gorzkość i orzechowość płynąca z nibsów, nie mdliło mnie już (hmmm, coś tu jest nie tak,  przeciez w ogóle nie powinnam uważać za sukces tego, że nie mdliło mnie przy jedzeniu czegoś xD) ale wciąż nie zostanę fanką Surovital. Właściwie to nie planuję kupować więcej ich czekolad. A nawet boję się sięgać po ciemne czekolady za jej sprawą. Ktoś poleci coś dobrego o wysokiej zawartości kakao, co pomoże przełamać moją traumę?

Muzyczka: https://www.youtube.com/watch?v=4hhG2iPfBjU

Ocena: 3/10
Cena: 10,50 zł
Dorwałam: Zielona spiżarnia
Czy kupię ponownie: Nie jestem aż taką masochistką

wtorek, 31 maja 2016

Karmelove - orzechowy

Za Wedlem nie przepadam. Jak już kupuję ich czekolady, to z zamiarem wykorzystania ich do pieczenia brownie, bo do niczego innego się moim zdaniem nie nadają. Wyjątkiem jest karmelove z orzechami, która dla mnie smakuje trochę jak masło orzechowe i mogłabym ją pożerać kilogramami. Kiedy więc zobaczyłam, że Wedel wypuścił na rynek te "słono-słodkie" batony, wiedziałam, że będą moje. Z racji tego, że byłam w Czechach nie mogłam od razu zaspokoić mojej ciekawości i czekałam na ich zakup dwa miesiące idealizując sobie w głowie ich smak.
Po rozerwaniu papierka mój nos został totalnie oczarowany przez oszałamiający fistaszkowo karmelowy aromat. Właściwie to zastanawiałam sie, czy nie poprzestać na samym wąchaniu tego batona, bojąc się, że smak jednak będzie rozczarowaniem ^^ Ostatecznie postanowiłam spróbować, no i... nie smakuje aż tak dobrze jak pachnie, ale wciąż jest nieźle, nie pamiętam kiedy jadłam pyszniejszego batona! Warstwa czekolady jest strasznie cienka. Najlepsze były miejsca, gdzie wraz z orzechami była skumulowana  słoność. Ach, gdyby sypnęli do niego więcej soli byłoby idealnie! Albo gdyby zamiast tego orzechowo czekoladowego nadzienia wypełnili go masłem orzechowym *_* Ale pora wrócić do rzeczywistości, jeśli ktoś obawia się, że baton będzie w smaku przypominał bajecznego, to uprzedzam, że na szczęście nie ma nic wspólnego z tym mdląco słodkim ulepkiem. To oficjalnie najlepsze co Wedel zmajstrował (chociaż mam nadzieje, że po wersji mlecznej zmienię zdanie, bo to ją wyobrażałam sobie jako pyszniejszą)!



Ocena:9/10
Cena: 1,99 zł
Dorwałam: Alma
Czy kupię ponownie: zdecydowanie tak

czwartek, 31 marca 2016

Ichoc - white vanilla + marudzenie

Czekolada ta miała osłodzić mi rozczarowanie, a ostatecznie tylko je spotęgowała. Uroczystego otwarcia dokonałam po przyjezdzie do Czech i zameldowaniu się w miejscu, które ma być moim domem przez najbliższych kilka miesięcy. Generalnie kocham wieś i różne zabite dechami zadupia. Ale to już przesada. Z wyjazdem do Czech poza zarobkowymi wiązałam również spore nadzieje turystyczne. Po sprawdzeniu rozkładu busów okazało się jednak, że turystykę będzie trzeba ograniczyć w dużej mierze do szwendania się po kilku okolicznych wioskach. Trzeba w tym momencie zaznaczyć, że czeskie wioski mają swój klimat, zdecydowanie.  Ale każda z nich wygląda identycznie, właściwie są nie do odróżnienia. Każda z nich jest niewielką osadą, której centralnym punktem jest oczywiście kościół i jeden jedyny przykościelny sklep sąsiadujący z obskurnym barem. Kilkadziesiąt domków otoczonych jest bezkresnymi polami, ciągnącymi się aż po sam choryzont. I teraz coś, czego za cholerę nie jestem w stanie zrozumieć. Większość czeskich domów wygląda jakby niedawno w okolicy toczyła się wojna z solidnymi bombardowaniami. Tynk odpada ze ścian, okna często nie mają szyb, albo są zamurowane, bywa, że na dachach mieszkańcy hodują własne lasy (naprawdę, na niektórych dachach rosną drzewka i jakies krzoki xd), generalnie wszystko się sypie i jest po prostu, nie znajduję lepszego słowa, które dobitniej oddałoby postać rzeczy, UJEBANE. To jest REGUŁA. Także klimat jak najbardziej, ci którzy lubią post apo, ewentualnie prozę Lovecrafta będą zachwyceni, bo tu wszystko jest zdewastowane i plugawe. Ogródki są równie ujebane jak domy. Wala się w nich mnóstwo gruzu, rupieci, starych zżeranych przez rdzę samochodów, chaszcze, chwasty, jeden wielki ROZPIERDOL. Wygląda to jak kraj trzeciego świata, serio. W sumie, to Czechy powinny się nazywać Gruzja, bo.... tyle tu gruzu. Hehe ;_________; Wiem, to nie miało być śmieszne. Nie sądzę, by Czesi byli biednym narodem, ledwo wiążącym koniec z końcem. Za to mam teorię, że Czesi są po prostu LENIWI. Przecież na sprzątnięcie gruzu (który zazwyczaj wygląda jakby leżał sobie spokojnie od jakichś 100 lat) i ogolne ogarnięcie ogródka nie trzeba pieniędzy, to raczej kwestia chęci niż finansów. Nie wiem, może Czesi zabezpieczają się jakoś przed Cyganami, których sporo w tych okolicach. Wolą, żeby dom wyglądał niezbyt atrakcyjnie z zewnątrz, a w środku mają wszystko ze złota? W sumie doznalam szoku, gdy z jedynego naprawdę zadbanego domku w mojej wiosce wyszła sobie schludnie wyglądająca cygańska rodzina. Helol, Czesi, co jest nie tak z wami? Cyganie wyglądają tutaj jakby żyli na wyższym poziomie cywilizacyjnym niż wy. Co do samych Czechów, to dla nich czas zatrzymał się w latach 80. Większość kobiet nosi napuszone fryzury właśnie w takich klimatach, ciuchy dopełniają stylu. Chociaż nie rozumiem tego, ale masa Czechów nosi się także z trzema paskami na dresiku. To naprawdę plaga. Może całą kasę zamiast na remonty wydają na adidasa? To by miało sens xd W dodatku Czesi przejawiają wręcz niezdrowe zamiłowanie do piercingu. Błyszczący diamencik w uchu Czecha to norma, bardziej dziwi mnie, gdy widzę Czecha, który kolczyka nie ma. Nawet starsi panowie mają jeden kolczyk, albo dwa xd Wszyscy są zakolczykowani jak jakieś bydło. Poza tym w mojej fabryce ciężko rozróżnić płeć niektórych osobników. Kobiety ubierają się i poruszają z gracją facetów, a faceci czasem mają cycki i kobiece kształty, a chodząc kręcą obfitym kuperkiem, wtf?! W dodatku Czesi strasznie szybko mówią, wypluwają słowa jak z karabinu maszynowego. Kiedy ktoś tlumaczy mi coś w pracy wygląda to tak "blablablablabalabalabalabla, ROZUMITE?" Nie rozumiem, czemu ostatnie słowo potrafią powiedzieć wolno i wyraźnie, a cała reszta to bełkot xD Zawsze odpowiadam "joo" i improwizuję :3 W dodatku mają denerwującą manierę przeciągania samogłosek "tadeeeeeeee jooooooooooo", przez co czasem brzmi to jak u autystycznego dziecka. A ich angielski brzmi jakoś tak chińsko. Np. u mnie w pracy mistake wymawiaja jako misteng <3  Ale ok, rozgadałam się i zdradziłam trochę ogolnych wrażeń z Czech, o których więcej będzie w następnych wpisach, pora jednak wrócić do sedna. Rzucono nas na zapomnianą przez świat wioskę Sovinky, która jak podaje google liczy sobie 300 osób. Z okna widzę Stredohori, przy dobrej pogodzie także Karkonosze, ale za cholerę nie mam jak sie tam dostać w tym skąpym wolnym czasie, ktorym dysponuję ;( Na pocieszenie wyciągam z plecaka bohaterkę dzisiejszej recenzji a więc wegańską Ichoc white vanilia. Polowałam na nią dość długo i spodziewałam się, że moje kubki smakowe wraz z rozpływającą się czekoladą rozpłyną się w zachwycie.  Skoro już psioczę to popsioczę jeszczę trochę: jak można być weganinem z powodów ideologicznych? xd Rozumiem, że komuś mięso albo nabiał może po prostu nie smakować (nie, dobra, nie jestem w stanie zrozumieć, mięso jest pyszne xD) i wtedy decyduje się na taką dietę. Jestem w stanie zrozumieć nawet tych, którzy odmawiają sobie schabowego, bo świnki cierpią (więcej dla mnie xD), ale jak można nie jeść np. miodu z POBUDEK ETYCZNYCH? Może ktoś mi wytłumaczy, bo nie rozumiem xD
Ale wracając do czekolady... już sam zapach wydał mi się nieciekawy. Nigdy nie jadlam ryżowej czekolady,więc nie wiedzialam w sumie czego się spodziewać, chociaż spodziewałam się czegoś w stylu waniliowego berliso, ale to było po prostu słodko mdłe w zapachu jak i w smaku. Wanilii w ogóle nie wyczułam. Kompletnie. A przypomnę, że niedawno jadłam białą Villars, w której wanilia grała pietrwsze skrzypce. Pachnie i smakuje jakby była zwietrzała, nawet sprawdzilam datę ważności, ale jest ok. Rozpuszcza się bardzo opornie i po rozpuszczeniu jest jakaś taka... wodnista? Jeśli ktoś lubi aksamitną bagienkowość rozpuszczającej się czekolady, ta nie jest dla niego. Skosztowałabym dla porównania białego ryżowego Zottera, ale to kiedyś w odległej przyszłości, jak spróbuję 6253738 naprawdę interesujących mnie smaków :)



Zdjęcie ukradzione z internetów, bo zapomnialam zabrać kabla usb do aparatu. Za 4 tygodnie, gdy wreszcie wrócę do Ojczyzny, zarzucę jeszcze zdjęcia czeskich wiosek, na które tak zrzędziłam, by zobrazować ogrom tragedii xd Wpis pewnie jest mocno chaotyczny, ale nic więcej z siebie nie wykrzesam po 12 godzinach wkręcania śrubek, kiedy mój mózg jest na poziomie sprawności jak u osoby z postępującym altzheimerem i po lobotomii, czy coś.
Achuj...znaczy, achoj ;_;

piątek, 11 marca 2016

Coco Devore biała z kawałkami owoców leśnych

To pierwsza irlandzka czekolada jaką miałam przyjemność (?) jeść. W sumie to kocham irlandzkie krajobrazy, irlandzką muzykę, irlandzkie piwo i miałam nadzieję, że irlandzką czekoladę też pokocham.... Niestety xD Generalnie samo opakowanie jest ładne, ale trochę biedne, chociaż lubię taką klasykę - papierek, a pod nim sreberko. A folkowy wzorek zawsze na propsie. Sama czekolada pachnie jakoś tak...mi kojarzy się z mega słodkim, tanim produktem, sprzedawanym w sklepiku szkolnym czy coś.  Generalnie czymś naprawdę dla niewymagających konsumentów xD O ile przez pierwsze 2 kostki było całkiem nieźle, to im dalej tym gorzej. Kawałki owoców leśnych bardziej w smaku kojarzyły mi się z pokruszonym i zatopionym w czekoladzie tanim lizakiem owocowym, a sama czekolada jest taka se. Tuż po włożeniu do ust jest nawet smacznie, ale im bardziej się rozpuszcza tym zwiększa się natężenie słodyczy i robi się mdląco. Ach, chciałabym dobrą białą czekoladę z owocami leśnymi. Najlepiej jogurtową. A owoce nie pod postacią jakichś okropnych kawałków, tylko nadzienia, musu, czy coś. Ktoś coś poleci? O ile ktokolwiek czyta? xD





Ocena: 3 +/10
Cena: 8,99
Dorwałam: Alma
Czy kupię ponownie: nie

Milka Loffel ei milchcreme

Jak bardzo zdziecinniała jestem, skoro nie mogłam przejść obok nich obojętnie? Dzisiaj też z trudem poskromiłam moje wewnętrzne dziecko, które oszalało na widok gigantycznej kinder niespodzianki xD Loffel ei oficjalnie kupiłam w jakże wyjątkowym przypływie bycia dobrą siostrą dla mojego młodszego brata. Oczywiście zakosiłam połowę xD 


Poziom słodkości jest ogromny, ale to tak przyjemna słodycz, że nie zamierzam narzekać. Urocze jest to, że do opakowania są dołączone małe fioletowe łyżeczki, które pozwalają na wyjadanie białego musu ze środka <3 A mus jest super, puszysty, mleczny i cholernie słodki. Kojarzy mi się z wnętrzem kinderek. Czekolada to typowa milka, nie ma sensu się rozpisywać, każdy zna i każdy kocha albo nienawidzi :P Konsumpcja tych jajek dostarczyła mi sporo czystej dziecięcej radochy, chyba będę dobrą siostrą po raz kolejny i kupię drugie opakowanie ^^

Ocena: 9/10
Cena: 9,99 zł w Biedrze, ale widziałam też za 20 w Auchan 0_o
Dorwałam: Biedra
Czy kupię ponownie; z pewnością

poniedziałek, 7 marca 2016

Lindt Creation Praline Feuillete

Dzisiejsza czekolada od dawna śniła mi się po nocach, zresztą jak wszystkie niedostępne w Polsce Lindty. Przeczesując internety natknęłam się na sklep Czekoladowy Luksus, który w swym asortymencie miał francuskie Lindty, ale niestety nie te najbardziej przeze mnie pożądane. Postanowiłam więc zacząć ich nękać na fejsie, podając długą listę życzeń. Okazało się, że moje czeko marzenia zostały spełnione, czekolady sprowadzono do Polski w ciągu tygodnia, paczka doszła ekspresowo, a ja mimo ślinotoku schowałam czekolady do mojej czeko skrytki, by ćwiczyć silną wolę :D
Czekolada jest aksamitnie migdałowo-pralinowa, niesamowicie delikatna z chrupiącym czymś. To coś to kawałki francuskich wafelków "crepe dentelle, które smakiem trochę przypominają mi rurki z kremem bez kremu ^^ 
Czemu nie ma tego w Polsce?! Czemu polski asortyment Lindta jest tak śmiertelnie nudny? Nawet teraz, na Wielkanoc, nie są w stanie zaoferować nic poza zwykłym Lindorem w świątecznych opakowaniach i czekoladowymi królikami.
Reasumując, Praline Feuillete jest po prostu błoga. Jest idealnym dodatkiem do leniwego wieczoru, kiedy zaszywamy się w ciemnościach swojego pokoju z kubkiem kawy i filmem (ja tak zrobiłam). Nie oferuje ekstremalnych doznań i niezapomnianej jazdy dla kubków smakowych, ale jest tak klasycznie pyszna. Po prostu pyszna.


Ocena: 9,5/10 (ostatnio coś dużo u mnie wysokich ocen.. ale dostałam karmelową milkę, więc będzie co hejtowac ^^)
Cena: 17,99
Dorwałam: http://czekoladowy-luksus.pl/
Czy kupię ponownie: nie wykluczam

wtorek, 1 marca 2016

Villars pure white

Największy czekoladowy głód zazwyczaj przychodzi nocą. Tak też było i tym razem. Do oglądania wybrałam sobie film o jedzeniu (Ugotowany), więc tym bardziej nie wytrzymałabym bez tabliczki czekolady xd Po genialnej, ale mocno wytrawnej Smoky joe miałam ochotę na coś zupełnie z innej bajki, więc sięgnęłam po całkowicie zagadkową dla mnie tabliczkę szwajcarskiej marki Villars, którą niedawno upolowałam w Almie. Biała czekolada wzbogacona jest o wanilię z Madagaskaru. Bałam się, że ta wanilia to tylko ściema, by skusić naiwnych konsumentów, więc się zdziwiłam, gdy rozerwałam folię i zobaczyłam, że czekolada upstrzona jest mnóstwem czarnych kropek. A kiedy ugryzłam kawałek ogromnej kostki poczułam istną błogość! Jeśli jedliście kiedyś waniliowy pudding smakija, to ta czekolada jest właśnie tym puddingiem pod postacią tabliczki, ale o wiele bardziej delikatna i aksamitna! <3 Po zjedzeniu połowy w ogóle nie czułam jakiegokolwiek palenia w gardle, nie doświadczyłam żadnego zamulenia, zasłodzenia, przesytu, po postu było idealnie. A po zjedzeniu całości chciałam więcej! Wcześniej pierwsze miejsce w kategorii białych czekolad miała u mnie Vivani, ale teraz została bezlitośnie zdetronizowana przez bohaterkę dzisiejszej recenzji. Na degustację czeka jeszcze wersja blond, mam nadzieję, że okaże się równie pyszna

 Foto ukradzione z internetów, bo moją tabliczkę zjadłam w ciągu jednej nocy, a opakowanie wyrzuciła mi mama ;_;


Ocena: 10/10 z <3 dla najlepszej białej czekolady, jaką jadłam
Cena: 9,99 zł
Dorwałam: Alma
Czy kupię ponownie: przy najbliższej wizycie w Almie zrobię zapas

sobota, 20 lutego 2016

Manufaktura czekolady Smoky Joe

W kwestii czekolad z dużą zawartością kakao jestem na 1 levelu. Naprawdę jestem noobem. Ale postanowiłam to zmienić i wreszcie sięgnąć po coś z wyższej półki niż Lindty Excellence, które raczej nieszczególnie mnie zachęciły do dalszych eksperymentów z ciemnymi czekoladami, ale ja się tak łatwo nie poddaję! Odkryłam ostatnio w moim mieście nowy eko sklep. Weszłam do środka i zmiękły mi nogi, wybór był tak ogromny, że mogłam tylko rozdziawić tępo usta i wpatrywać się oniemiała w te wszystkie wspaniałości. W pewnym momencie, z trudem powstrzymując ślinotok, wyszperałam czekoladę Manufaktury Smoky Joe. I choć cena była zabójcza, to wiedziałam, że będzie moja. Kupiłam, odłożyłam do mojej czekoladowej skrytki, ale wytrzymałam tylko dzień, dłużej nie dałam rady powstrzymywać ciekawości.



Krew się we mnie gotuje, że ekspedientka, musiała przylepić cenę akurat z przodu opakowania. Próbowałam ją oderwać, ale wtedy opakowanie zdobiłyby pozostałości kleju, wyglądające jak zaschnięte smarki, więc niech już zostanie ta cholerna cena. 
W domu prawie dostali zawału, kiedy powiedziałam im, ile wydałam na czekoladę takich gabarytów xD
Po otwarciu Smoky Joe byłam trochę zawiedziona. Zapach nie zwiastował żadnych cudownych doznań, wręcz kojarzył mi się z Lindtem 85 %. Z głośnym trzaskiem odłamałam kostkę i włożyłam ją do ust, a wtedy... rozpływałam się wraz z rozpływającą się w moich ustach czekoladą. Moje kubki smakowe uderzył silny aromat dymu wędzarniczego, wręcz miałam wrażenie, że wlożyłam do ust mocno wędzoną, czarną kiełbasę. Kocham wędzone piwa, herbaty, mięso!  Zamykam oczy i przenoszę się do drewnianej chatki w głębi lasu, pośrodku której ogień wesoło trzaska w palenisku, a gęsty dym wypełnia jej wnętrze. Jakkolwiek to brzmi, ta czekolada dla mnie smakuje właśnie taką chatką xD Albo ogniskiem z jesiennych suchych liści, płonącym  w ogrodzie w chłodny październikowy wieczór. Delektuję się każdą kostką. I choć czekolada strasznie wysusza mi usta, nie zamierzam sięgać po herbatę, by nie zabić tego wspaniałego smaku. Boże, ta czekolada przeszła moje wszelkie oczekiwania. Chyba sie popłaczę, gdy mi się skończy. Albo kupię następną tabliczkę.

Ocena: 10/10 <3
Cena: 16,50, ale to tanio, bo naprawdę jest warta milion dolarów
Dorwałam: Zielona spiżarnia
Czy kupię ponownie: NAPEWNO!

A na koniec muzyczka, która robi mi dobrze w szare, deszczowe dni
https://www.youtube.com/watch?v=ICDZP83Voqo

czwartek, 18 lutego 2016

Lindt Creme Brulee

Obiecałam sobie, że będę wstawiała regularne i prawilne notki, ale nowa praca i spędzanie 8 godzin na wlepianiu oczu w komputer skutecznie zniechęca mnie do pisania rozwlekłych elaboratów.  Dziś opisywaną czekoladę po raz pierwszy jadłam w wersji 150 gramowej, która była po prostu DOSKONAŁA. W mniejszej, 100 gramowej wersji warstwa czekolady jest nieco cieńsza, ale wciąż jest to niebo zaklęte w kostce czekolady, naprawdę. Wszystko tu idealnie ze sobą współgra, czekolada jest perfekcyjnie mleczna, nadzienie aksamitnie śmietankowe i do tego ten palony cukier, który o dziwo dobrze przełamuje słodycz swą lekką goryczą. Kiedy kupowałam ją pierwszy raz, w Kerfurze na promocji za 6 zeta, nie spodziewałam się, że w ogóle mi zasmakuje, a okazała się jedną z najsmaczniejszych czekolad Lindta, jakie dotychczas jadłam ;3




 
Chyba po raz pierwszy zadałam sobie trud, by zrobić zdjęcia w dobrym świetle  xD

Ocena:10/10
Cena: około 11 zł za 100 g/15 zł za 150, choć najlepiej polować na promocje i kupić od razu więcej xD
Dorwałam: Auchan, Carrefour
Czy kupię ponownie: TAG!

środa, 17 lutego 2016

Vivani winter schokolade

W sylwestra weszłam bez większego przekonania do mojego eko sklepu, w którym nigdy nic ciekawego nie ma i prawie oczy wypadły mi ze zdumienia, gdy zobaczyłam tam bohaterkę dzisiejszej recenzji, na którą polowałam od dłuższego czasu. W dodatku ostatnia sztuka! Oczywiście kupiłam, nie tracąc czasu na zbędne zastanawianie się. Przy kasie zobaczyłam jeszcze Corteza z pomarańczą i cynamonem za 19 zł, których wtedy jednak poskąpiłam i do tej pory pluję sobie w brodę, bo pewnie była cudowna.
Zimowa Vivani to mleczna czekolada z kawałkami ciasteczek korzennych. Brzmi jak brama do raju.


Sama czekolada smakiem i delikatną śmietankowością na myśl przywodzi mi Bellarom z neo.  Nic dziwnego, skoro Bellarom i Vivani to właściwie ten sam producent. Pod tym względem jest rozkosznie, naprawdę.  Za to ciasteczka zawodzą na całej linii. Są w rzeczywistości jakimiś proszkiem ciasteczkowym, jakby zostały bardzo drobno pokruszone, przez co ma się wrażenie, że je się czekoladę z piaskiem o lekkim posmaku cynamonu. Zdecydowanie nie tak to sobie wyobrażałam! Zwłaszcza, że po genialnej białej tej firmy, którą jadłam latem, teraz spodziewałam się naprawdę wiele. Niby nie było źle, ale miały być fajerwerki, a wyszły ledwo zimne ognie.

Ocena:6/10
Cena: 10 zł
Dorwałam: Ekokoziołek
Czy kupię ponownie: nie

Na koniec mała zapowiedź tego, co pojawi się wkrótce na blogu. Bede gruba. <3


środa, 3 lutego 2016

Piotr i Paweł - czekolada biała z truskawkami, malinami i lawendą

Ta czekolada była moją pamiątką z wycieczki do Bielska Białej. Lubię uprawiac czeko-turystykę i z każdej wyprawy przywozić coś słodkiego. Co prawda, czekolada nie jest jakimś regionalnym bielskim przysmakiem, ale w moich okolicach w ogóle nie ma Piotra i Pawła, więc jest dla mnie dość egzotyczna. Kupiłam ją skuszona dodatkiem lawendy (hehe). Nie spodziewałam się szału, ale po otwarciu miałam nadzieję poczuć choć delikatny jej aromat, a czułam jedynie zapach zwykłej białej czekolady. WTF!? Gdzie ta lawenda?! Okazało się, że "lawenda" była, ale pod postacią twardych jak diabli, cukrowych fioletowych kulek, które były kompletnie bez jakiegokolwiek smaku a w dodatku prawie pożegnałam się przez nie z jedynką, gdyż były tak cholernie twarde! Później zobaczyłam, że producent z tyłu opakowania ostrzegał, że niektóre elementy mogą być twarde. No super, dzięki xD Co do reszty dodatków to w ogóle nie wpływały na smak całości w jakikolwiek sposób, a jedzone osobno na pewno nie smakowały ani truskawką ani maliną, dawały poczucie lekkiej kwaskowatości na języku i tyle. Całe szczęście, że sama czekolada była w miarę dobrej jakości, choć nie wywołała we mnie żadnych uczuć, po prostu dało się zjeść.
Nie mialam przy sobie aparatu, więc musze się poratować zdjęciem z google.
Ocena: 4/10
Cena: około 6 zł
Dorwałam: Piotr i Paweł
Czy kupię ponownie: NIE

Lindt Weichnachts Orangen-Truffel

Czekolada kusiła mnie ilekroć byłam w Empiku. Niestety twardo się jej opierałam zważywszy na niebotyczną cenę czyli 20 zł! Pamiętam, że jak była kilka lat temu dostępna w Polsce to kosztowała niewiele ponad dychę Po świętach pogodziłam się z faktem, że jej nie spróbuję, choć akurat dostałam wypłatę, więc mogłam zaszaleć. Weszłam do Empiku przekonana, że jej nie zastanę, a tu zastałam ostatnią sztukę i w dodatku NA PROMOCJI <3 Nie zastanawiałam się długo i pobiegłam do kasy.
Otworzyłam ją w towarzystwie herbaty z goździkami i pomarańczą i przy choince, by wczuć się w klimat świąt. Zapach był boski! Smak jeszcze lepszy! Bałam się trochę, że pomarańczowość będzie waliła po kubkach smakowych sztucznością, ale nic takiego się nie stało. Nugat był obłędny! Ilość przypraw była w sam raz, wyraźnie wyczuwalna i doskonale współgrająca z pomarańczowym aromatem. Wszystko było w niej obłędne! Rozpływała się w ustach tak rozkosznie, że nie mogłam sie oprzeć kolejnym kostkom, choć obiecałam sobie, że będę sie nią delektowała po trochu. Nie dało się, zniknęła w jeden wieczór ;( Teraz przeczesuję wszystkie sklepy z nadzieją, że może jeszcze ją dorwę, ale chyba swój limit szczęścia wyczerpałam trafiając na ostatnią sztukę w Empiku xP


Ocena: 10/10
Cena: 15 zł
Dorwałam: Empik
czy kupię ponownie: marzę o tym!

piątek, 8 stycznia 2016

Lindt excellence 85 %

Na wstępie muszę zaznaczyć, że nie mam zbyt wielkiego doświadczenia z ciemnymi czekoladami pozbawionymi dodatków. Właściwie to wcześniej jadłam tylko Lindta 70 %, który był o dziwo bardzo smaczny, mimo początkowo zniechęcającej mnie kwaśnej cierpkości. Miałam szalony plan zakupu Lindta 99 %, ale będąc w wigilijny poranek na zakupach w Biedrze wypatrzyłam bohaterkę dzisiejszej recenzji za niewiele ponad 6 zł, więc zaczęłam jęczeć mamie, że święta, że dawno nic mi nie kupiła, że bardzo ją kocham i że ona też mogłaby mi okazac matczyna miłość kupując czekoladę xD W końcu kupiła, chociaż sama do tej czekolady podchodziła sceptycznie, a ja nie mogłam się oprzeć i zaraz po powrocie do domu postanowiłam się do niej dobrać. Trochę sie przestraszyłam, bo czekolada była czarna jak węgiel i pachniała niezbyt apetycznie i raczej nieszczególnie spożywczo. Z głośnym trzaskiem odłamałam kostkę i nieufnie odgryzłam mały kawałeczek i... skrzywiłam się z obrzydzeniem. Czekolada oblepiała mi usta, była jakaś taka mulista strasznie i w dodatku obrzydliwie cierpka. Zmęczyłam jakoś tą kostkę i poszłam poczęstować domowników, którzy uznali to za zamach na swoje życie xD Kiedy poczęstowałam chłopaka, to wypluł i od razu popił sokiem xD Zostałam więc na nią skazana, bo nie chciałam jej wyrzucać i pomyślałam,że może po prostu moje plebejskie podniebienie nie jest przyzwyczajone do takiej jakości excellence :P No i jadłam ją dzielnie dalej. I teraz nie wiem, czy to syndrom sztokholmski, czy moje kubki smakowe umarły w mękach i katuszach, ale pod koniec tabliczki nawet trochę zaczęła mi smakować. Nie wyczułam w niej co prawda żadnych aromatów ani śmiesznych rzeczy, poza pewną cytusowością i zdecydowanie ziemistym posmakiem. Zakup Lindta 99 % sobie odpuszczę póki co, ale za to zainteresuję się chyba ciemnymi czekoladami innych marek, by mieć porównanie.

Ocena: 5/10
Cena: trochę ponad 6 zł
Dorwałam: Biedra
Czy kupię ponownie: nie